
Trzy lekcje, które dało mi życie. Pierwsza. 07.01.2009
Budzi mnie ból. Próbuję się wyprostować.
Trzy dni temu urodziła sìę moja córeczka.
Teraz leżę, jak rozbity statek na brzegu morza. Odleżyna rozsiadła mi się na kości krzyżowej i pali żywym ogniem. Na brzuchu po sam pas zakwitła mi Róża. Błyszczy czerwienią i złotem ropy. Gronkowiec MRSA na plusie, dociska mnie i trzyma w szachu.
Nagle słyszę płacz dziecka. To Ona.
Lekko w godzinkę wstaję.
Brę przez korytarz jak w zaspach śniegu. Serce mi dudni w uszach. Opieram się o ścianę. Łapię oddech. Analiza.
Za szklanymi drzwiami sala noworodków.
Nie chce jeść. Pielęgniarka odkłada ją do inkubatora.
Na inkubatorze stoi i ryczy radio.
Nagle dostrzega mnie kątem oka położna.
Szybko spuszcza żaluzje. Koniec widzenia.
Gronkowce mają zakaz wstępu.
Docieram powoli do sali.
Wdrapuję się do łóżka.
Za oknem malowane śniegiem drzewa.
Czasem nie pozostaje Ci nic innego jak wziąć się w garść.
Dwa dni później najedzone jak bąk dziecko śpi uśmiechając się przez sen. Blisko mnie.
Miłość dodaje mi siły, mam po co żyć.

Kobieca siła.
Może Ci się spodobać

Czerwone światło
28 marca 2021
Sprawy łóżkowe…
30 maja 2021