geriatria

Letnie popołudnie.

Parny dzień. Za parny. 

Szeroko otwarte okno.

Gra świateł na białych kafelkach.

Tak białych jak skóra chorego.

Siedzimy w milczeniu.

Razem.

Jeszcze tylko łyk ciepłego powietrza i możesz zasnąć.

Gładzę jego siwe włosy.

Nikt nie powinien umierać tu sam.

Raz po raz, ciszę przerwa krzyk dzieci, muzyka, świat. 

I zrywa się wiatr.

Zamykam okno.

Ostrożnie chowam pod powiekami   jego stalowe tęczówki. 

Jest parny dzień. 

Już nie jest sam.

Tylko cisza zawieszona w powietrzu trwa. 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *