
Letnie popołudnie.
12 lipca 2020
Parny dzień. Za parny.
Szeroko otwarte okno.
Gra świateł na białych kafelkach.
Tak białych jak skóra chorego.
Siedzimy w milczeniu.
Razem.
Jeszcze tylko łyk ciepłego powietrza i możesz zasnąć.
Gładzę jego siwe włosy.
Nikt nie powinien umierać tu sam.
Raz po raz, ciszę przerwa krzyk dzieci, muzyka, świat.
I zrywa się wiatr.
Zamykam okno.
Ostrożnie chowam pod powiekami jego stalowe tęczówki.
Jest parny dzień.
Już nie jest sam.
Tylko cisza zawieszona w powietrzu trwa.

Poprzedni
Nie liczyć godzin i lat.

Nowszy
Dokąd biegniesz?
Może Ci się spodobać

Zmiana.
23 stycznia 2021
Kiedy idę ubrana w spokojną minę nikt nie wie:
1 lutego 2021